wtorek, 15 marca 2011

Pracowity marzec

UWAGA:
Osoba odczytująca moje przemyślenia przez pryzmat swojej wiary, może odnieść błędne wrażenie, że ja mam coś bogu za złe. Pisząc, że bóg powinien zachowywać się inaczej w pewnych sytuacjach nie chce wpłynąc na jego decyzje, bo jestem ateistą i wiem, że takie istoty nie istnieją. Moim celem jest jedynie ukazanie jak pokrętną logiką kierują się ludzie wierzący próbując tłumaczyć zachowanie (a w zasadzie brak reakcji) swojego pana. Gdy uważam, że jakieś prawo jest złe to nie obwiniam ustawy, lecz ludzi którzy ją stworzyli i mimo wad nie chcą niczego zmienić. Jestem ateistą, który sprzeciwia się wpływowi religii na swoje życie i będzie walczył dopóki - dopóty wyznanie nie stanie się prywatną sprawą każdego człowieka. Jak śpiewał John Lennon "możesz powiedzieć, że jestem marzycielem, ale nie jestem jedynym".

Co bym zrobił gdyby okazało się, że jest bóg? Zapytał go, czy przyjemnie jest przyglądać się ludobójstwom. Dobrzy ludzie na Ziemi robią wszystko, aby wyeliminować cierpienie, więc gdyby wszechmogący istniał to musiałby mieć inna definicje dobra.

Nie zostałem ateistą bo zawiodłem się na bogu. Wyszedłem ze świata mitów, bo nauka dostarczyła odpowiedzi na pytania, których religia nie potrafiła logicznie rozwikłać.

Zaobserwowałem, że ludzie wierzący mimo wszystko więcej oczekują od drugiego człowieka, niż od boga. Gdy ten nie zrobi nic (od czasów Starego Testamentu, gdy zabijał wszystko co stanęło mu na drodze już troszkę upłynęło), nie odnajdzie zaginionego pieska, nie uleczy chorego kotka, czy nie uchroni przed śmiercią niewinne dziecko zawsze go jakoś wytłumaczą. Natomiast gdy policja nie złapie złodzieja, polityk nie zareaguje na dyskryminację, czy początkujący kierowca zajedzie drogę, to mimo iż wierzą że ludzie nie mogą się równać z wszechmogąco-wszechwiedząco-nieskończeniedobro-idealniesprawiedliwym bóstwem, to i tak często gotowi są ich zmieszać z błotem. Ja więcej wymagałbym od tego, kto więcej może, ale to tylko moja pokrętna logika.

Jedną z przyczyn niepłodności jest problem z implantacją zarodka w ścianie macicy i utrzymaniu ciąży. Oznacza to, że zarodek, który w bardziej sprzyjających warunkach zapoczątkowałby rozwój dziecka, tutaj ginie. Skoro kościół jest przeciw in-vitro oraz aborcji z powodu uśmiercania zarodków, to współżycie pary z taką dolegliwością powinien również uznać za grzech. Bo jaka jest różnica pomiędzy śmiercią spowodowaną pewnym upośledzeniem, a innym jej rodzajem. Czy rodzina opłakuje inaczej osobę, która umarła z powodu choroby a zginęła w wypadku? Wiemy jednak, że kościół lubi podwójne standardy: seks - czasem grzech, czasem nie, tak samo jak śmierć zarodka. Tylko religie mogą wymyślać takie absurdy. Duszpasterze powinni ostrzec taką parę, że ich stosunek prowadzi do "mordowania" (jak to lubią nazywać) zarodków i albo powinni się zabezpieczać (lol), albo nie kochać się wcale (hehe). A na poważnie, to całe szczeście, że większość ludzi wykształciła swoje własne poczucie dobra i nie musi kierować się zasadami sprzed tysięcy lat.