niedziela, 10 kwietnia 2011

Finałowy kwiecień

Ludziom religijnym tak trudno zrozumieć jak ktoś może nie wierzyć w nadprzyrodzone istoty. Postaram się to wytłumaczyć na prostym przykładzie. Czy gdy widzimy pusty stół to stwierdzamy, że nic na nim nie ma, czy wierzymy że na pewno stoi na nim niewidzialna szklanka? Zdaję sobię jednak sprawę, że religia wpajana od najmłodszych lat jest najlepszym sposobem wywodzenia logiki w pole.

Koncepcja nieba jest taka, że tam każdy musi być szczęśliwy. Jeśli nawet był(a)byś tam jedyną osobą, a cała Twoja rodzina i znajomi wylądowali by w piekle i tak będziesz szczęśliwy(a). Z tego wynika, że duszki przebywające w niebie nie mogą mieć wspomnień, bo wiązałoby sie to również z negatywnymi (smutnymi) uczuciami (np. tęsknota), które nie mogą tam występować. Te wspaniałe zaświaty do których tak dążą ludzie wierzący muszą być zatem przepełnione zombie, które nie są w stanie przeżywać żadnych innych uczuć. W czym więc koncepcja teistyczna jest lepsza od ateistycznego niebytu po śmierci? Gdyby okazało się jakimś cudem, że jest życie wieczne a mi dano by wybór to na pewno zdecyduję się na piekło. Wolę przeżywać autentyczny smutek, niż sztuczne szczęście. Na tym polega właśnie racjonalizm - zamiast kolorowych bajek preferujesz prawdę choćby nie wiem jaka była.

Kilka tygodni temu byłem w kinie na "Battle: Los Angeles". Fabuła filmu bardzo podobna do "Independence Day" - kosmici atakują Ziemię w swoich super statkach, ale my i tak ich pokonujemy. Uważam to za bardzo naiwną wizję, bo do cywilizacji przemierzającej Wszechświat wiele nam brakuje. Ja wyobrażam sobie to tak jakby teraźniejsze wojsko zaatakowało średniowieczną armię - ich jazda konna nie miałaby szans z naszymi czołgami, czy samolotami, a ich strzały nie mogłyby się równać nowoczesnym kulom. Ich zbroje i miecze byłyby bezużyteczne i nawet przy najoptymistyczniejszym wariancie nie potrafię sobie wyobrazić jak mogliby nas pokonać.