Koncepcja nieba jest taka, że tam każdy musi być szczęśliwy. Jeśli nawet był(a)byś tam jedyną osobą, a cała Twoja rodzina i znajomi wylądowali by w piekle i tak będziesz szczęśliwy(a). Z tego wynika, że duszki przebywające w niebie nie mogą mieć wspomnień, bo wiązałoby sie to również z negatywnymi (smutnymi) uczuciami (np. tęsknota), które nie mogą tam występować. Te wspaniałe zaświaty do których tak dążą ludzie wierzący muszą być zatem przepełnione zombie, które nie są w stanie przeżywać żadnych innych uczuć. W czym więc koncepcja teistyczna jest lepsza od ateistycznego niebytu po śmierci? Gdyby okazało się jakimś cudem, że jest życie wieczne a mi dano by wybór to na pewno zdecyduję się na piekło. Wolę przeżywać autentyczny smutek, niż sztuczne szczęście. Na tym polega właśnie racjonalizm - zamiast kolorowych bajek preferujesz prawdę choćby nie wiem jaka była.
Kilka tygodni temu byłem w kinie na "Battle: Los Angeles". Fabuła filmu bardzo podobna do "Independence Day" - kosmici atakują Ziemię w swoich super statkach, ale my i tak ich pokonujemy. Uważam to za bardzo naiwną wizję, bo do cywilizacji przemierzającej Wszechświat wiele nam brakuje. Ja wyobrażam sobie to tak jakby teraźniejsze wojsko zaatakowało średniowieczną armię - ich jazda konna nie miałaby szans z naszymi czołgami, czy samolotami, a ich strzały nie mogłyby się równać nowoczesnym kulom. Ich zbroje i miecze byłyby bezużyteczne i nawet przy najoptymistyczniejszym wariancie nie potrafię sobie wyobrazić jak mogliby nas pokonać.