Wczoraj na przerwie obiadowej w pracy rozmawialiśmy z koleżanką na temat ludzkich zachowań (czyt. plotki, obgadywanie). Dodam krótki opis aby przybliżyć realia: ona Irlandka, ja Polak, oboje pracujący w firmie w UK, wykształceni, umysły ścisłe. Ona dość gorliwa katoliczka, choć całkiem otwarta na inne punkty widzenia i skora do rozmowy. Ja, mam nadzije, otwarty na różne punkty widzenia ateista (z wyboru). Koleżanka podsumowała dyskusję słowami: "może to i fajnie, że ludzie są tak różni, pewnie bóg stworzył nas takimi aby było ciekawie", na co ja dodałem "albo matka natura". Spuściłą głowę, jej twarz z uśmiechniętej nagle przekształciła się w zasmuconą, poczułem że zrobiłem coś złego. Zaczęliśmy nowy temat...
Wróciłem do domu i zacząłem się zastanawiać, czy źle postąpiłem. Przecież ja nie poczułem się urażony gdy ona powiedziała, że to bóg stworzył Świat, więc dlaczego miałbym się czuć źle gdy nie zgodziłem się z jej punktem widzenia i wyraziłem swoją opinię? Przecież każdy ma do tego prawo! Teraz zdałem sobie sprawe, że ja tak zachowuję się od kiedy odrzuciłem wiarę wtłaczaną od dziecka i zostałem ateistą. Ba, wydaje mi się, że sami wierzący oczekują od nas, żebyśmy obchodzili się z nimi jak z dziećmi które wierzą w św. Mikołaja - ja Ci mogę wmawiać, że on istnieje, ale Ty ani się waż powiedzieć mi prawdy bo bede płakał! Wydaje mi się, że już czas traktować wierzących jak dorosłych, w pełni rozwiniętych ludzi. Szkoda, że trzeba walczyć aby uznano, że stwierdzenie "X istnieje" ma takie same prawa jak "X nie istnieje".